Tajlandia, 20.XII.2015 - 16.I.2016
- Kuala Lumpur - Pattaya. 20.XII.2015
- Pattaya - Bangkok. 22.XII.2015
- Bangkok. 22-26.XII.2015
- Chiang Mai. 27.XII.2015 - 16.I.2016
A więc prawie miesiąc w Tajlandi. Mam w sobie jakieś takie dziwne nieprzkonanie do Tajlandi. Spędziłem tu (na raty) chyba najwięcej czasu ze wszystkich krajów poza Polską, więc w sumie jest całkiem nieźle oswojona. Tyle, że ja to za bardzo się z Polski na długo nie ruszałem. Bo to pewno "w sumie" to jest jakieś trzy z może z a może bez haczyka miesiące.
I może to właśnie źródło mojego z nią problemu. Jakoś brak mi w niej już egzotyczności. Co oczywiście bez sensu. Bo tak naprawdę nie znam Tajlandi wcale. No ale właśnie byłem tu na tyle dlugo, że zdrapałem tą pierwszą warstwę obcości, te wszystkie drobiazgi które zawsze cieszą w nowym miejscu. Jakieś inne sposoby mówienia dziękuje, zachowywania się w autobuse, inne zwyczaje kolejkowe, no wiadomo o co chodzi, te takie fajne drobne codzienne zdziwienia.
A zarazem byłem tu dużo za krótko, a do tego pracując a nie jakoś się wgryzając, że zupełnie nie mam tkniętego tego co głębiej. Ale zarazem no nie wiem o co chodzi, jakoś mnie nie wcale ciągnie. Uważam, żę Tajlandia to jest super kraj, każdemu polecałbym na pierwsze zderzenie z Azją i bardzo się lubimy, Bangkok to moje ulubione wielkie miasto na świecie. Ale i tak nie ma miłości. Ot takie zakumplowanie.
Przyleciałem do Tajlandi z Kuala Lumpur do Pattayu. Bo tanie bilety. A także Maciek i Łucja do spotkania. Pattaya to piekło piekieł. Największy burdel naświecie który przy okazji jest jeszcze miastem, oraz absolutnie 100% rosyjskim kurorcikiem. A więc mamy dziesiątki burdelików, setki pracujących na włąśny rachunek dziewczyn przechadzających się po promenadzie (a może nawet setki/tysiące) oraz bardzo stereotypowych rosjan oraz knajoy które mają menu tylko po rosyjski. Ogólnie uważam, że jak się jest dłużej w Tajlandi to warto wpaść na dzień/dwa bo to jest naprawdę poznawczo niesamowicie ciekawe.
Potem na tydzień swiąteczny do Bangkoku do mojego bardzo ulubionego hostelu, a także spotkać się z A. i G. No Bangkok jak pisałem wyżej jest fajny, dobrze się tam czuje. Więc było miło.
A potem trzy tygodnie w Chiang Mai. Chiang Mai to takie miasto na północy. Ładne, z duża populacją ekspacką, ale akurat nie seksturystów, a raczej jakiś freelancerów, pracujących zdalnie i cały ten kram. Przyjemnie tam jest bardzo. Do tego mieszkałem w przefajnym niesamowicie tanim, bardzo fajnie hipisowskim guesthouse, kontakt jak ktoś chcę mogę dać, więc no tak. Bardzo się zrelaksowałem.
Samo Chiang Mai to dużo za dużo świątyń, bardzo fajne targi (najlepszy sobotni, pozostałe to bzdura), oraz ładne góry w pobliżu. No i tyle. Do takiego fajnego wychillowania bardo polecam. Z różnych rzeczy co tam robiłem, to także jakieś bardzo fajne zajęcia z gotowania odbyłem. Więc niżej będą z nich zdjęcia.
No i tyle.
A teraz trochę zdjęć takich turysciarskich, że zabytki a takż jedzenia.